top of page

Koh Lanta – nasza ostatnia wyspa na szlaku

  • chali
  • 20 gru 2019
  • 2 minut(y) czytania

Dzień 8 – 11.

Koh Lanta to nasza ostatnia pozycja w ramach „Tour de Thai Islands”. Dzięki 2 silnikom Yamaha, przeprawa z Koh Ngai trwała zaledwie 60 minut. „Saladan pier” do najsolidniejszych portów nie należy, ale wystarczy aby postawić swoje stopy na twardym lądzie skąd pick up’em (nasze dzieci jeszcze nigdy nie jechały w ten sposób więc miały sporo radochy) prosto do kolejnego noclegu – Thai House Beach Resort – gdzie spędzimy kolejne 3 noce.

Thai House Beach jak nazwa wskazuje znajduje się przy plaży (nazywaną Long Beach) przy czym zamiast jednego domu (House) można znaleźć tam kilkanaście domków (bungalows). Przyznam szczerze, że wybieranie tego miejsca (będąc jeszcze w Warszawie) przysporzyło nam nie lada problemu. Bo aby znaleźć w „sezonie” coś przy samej plaży i to w rozsądnej cenie (3000 thb / noc dla 4 osób) nie było łatwo. Tym bardziej cieszy, że po raz kolejny zastana na miejscu rzeczywistość okazała się równie dobra jeśli nie lepsza niż to co pokazywały zdjęcia na Agoda.com. Tuż obok naszego ośrodka możemy także polecić „Castaway” tyle, że tam nie przyjmowali z małymi dziećmi.

Wracając do Thai House Beach to 25 domków z bezpośrednim dojściem do morza, na brzegu którego znajduje się przeurocza knajpka z doskonałym jedzeniem „Fat Turtle”. Niestety dobre jedzenie pociąga za sobą wysoką cenę. Polecamy zatem stołować się w kilku innych tańszych knajpach (np.: Castaway jeśli chcemy koniecznie zjeść na plaży) lub po prostu udać się z powrotem do głównej ulicy z dużo większym wyborem knajpek (ale wiadomo plaży brak)...

... lub można się udać do naszego ulubionego sklepu 7eleven (dosłownie tuż obok nas), otwartego praktycznie non-stop. Kupisz tu wszystko czego potrzeba aby budżetowo zjechać całą Tajlandię. Ale o tym sklepie napiszemy jeszcze osobnego posta, bo uważamy, że warto.

Long Beach jak sama nazwa wskazuje jest dłuuuuuuuuga +/- 3km (wiem, bo znowu biegałem). Plaża jest oddalona o jakieś 300 metrów od głównej drogi, skryta za ciągnącymi się tam straganami/sklepami/restauracjami. Nic nie wskazywało, że naszym oczom ukaże się całkiem ładna, długa, piaszczysta plaża – taka bez zbytniego zadęcia (brak dużych hoteli tylko małe kameralne ośrodki).


Co prawda nie jest to klimat typu Koh Ngai, ale wystarczy. Dla każdego coś miłego się znajdzie (nawet dla zatwardziałych antyglobalistów w stylu hippi). „Syty”- dziękujemy za reko (kto wie o kim mowa ten wie, a kto nie, ten nie).

Będą na Koh Lancie odpuściliśmy sobie podróżowanie po wyspie. Skoro to nasza ostatnia tajska wyspa, ostatnia tajska plaża i ostatnie tajskie morze, to warto się nim nacieszyć. Do kolejnego plażowania w Australii minie co najmniej kolejnych 14 dni. A więc trwaj chwilo - biegać, latać, skakać, pływać, w tańcu ruchu wypoczywać.

Tylko z tym skakaniem to wiadomo, trzeba uważać co nie. Bo inaczej … do wesela się zagoi. (spokojnie to moje palce, a nie dzieciaków)



Comments


©2019 by czteryplecaki. Proudly created with Wix.com

bottom of page